...a legendę o Archimedesie (podstawówka) musi mu opowiadać starszy od niego człowiek.
I żeby choć się żachnął chłopak - nie, słucha jak zaklęty. Przekonało mnie to w zupełności,
reszty nie trzeba. :D
no cóż, trudno polemizować z Twoimi zarzutami, nie mam pytań i chyba zmienię zdanie na 5/10. Mogłem obejrzeć do momentu z Archimedesem, a nie do końca, to nie miałbym takich kłopotów z oceną filmu..
A rób co chcesz - zarówno z oceną ustawianą, jak i własną. Czy piszę gdzieś, że kładzie to cały film? Nie piszę. "Reszty nie trzeba" to frazeologizm, jeśli nie było to czytelne.
Generalnie poczucie zakłopotania wywołują we mnie takie smaczki, jak ten - robione na użytek amerykańskiego odbiorcy o wiedzy ogólnej z rejonów klasy piątej PRL-owskiej podstawówki. Takoż przykładowo rewelacje Hopkinsa w "The Edge" (ostatnio sobie odświeżałem), gdzie z miną godną Stagiryty głosi o znajdowaniu kierunku północnego, co w Polsce zazwyczaj wpajano w przedszkolu. Nad tym się pastwię, a nie nad Aronofsky'ego {3.14...}.
Bez przesady, film wg mnie ma trochę inny target. Nie wiem dlaczego czepiać się tego typu spraw w filmie, który od początku jest fikcją a nie dokumentem. Ja nigdy nie interesowałem się fizyką ani też nie mam pojęcia w której klasie podstawówki przerabiany był Archimedes, a mimo to nie uważam się za "amerykańskiego odbiorcę o wiedzy ogólnej z rejonów klasy piątej PRL-owskiej podstawówki". Jednak Ciebie z jakiegoś powodu to drażni - być może zawsze byłeś prymusem z fizyki, a temat odczuwasz jako gwałt na Twojej inteligencji. Być może... ale mnie Twój argument, który najwyraźniej dyskwalifikuje cały film nie przekonuje. A właściwie, precyzując - jaki dokładnie jest to zarzut?
Absolutnie nie byłem nigdy prymusem z fizyki. Nie trzeba nim być, by znać tę historię. O ile pamiętam, to ta historyjka pojawiała się w trzeciej klasie podstawówki na polskim, ale w moim przypadku było to pewnie gdzieś w 1985 roku, teraz być może przerabia się co innego.
Właśnie dlatego, że film ten nie jest dokumentem, oczekuję od niego spójności takiej, która pozwoli mi się spokojnie cieszyć fikcją i dokonywać 'zawieszania niewiary' koniecznego do odbioru opowieści fantastycznej. Jeśli coś mi zgrzyta, to mówię, że mi zgrzyta i tyle.
Nie powtórzę po raz kolejny, że to co wytknąłem wg mnie nie kładzie całego filmu - napisałem w poprzednim poście, że bynajmniej, więc nie ma co mi tego dalej imputować.
Historia Aronofskiego ma swoje duże plusy - przynajmniej kilka wątków bardzo mi się podoba i oceniam ten film naprawdę wysoko, bo na 6. Natomiast ja generalnie ubolewam nad tym, co dzieje się z ludźmi obecnie. Z tak zwanym nieładnie "odbiorcą masowym". Takie momenty, jak wytknięty przeze mnie na początku naszej rozmowy, przypominają mi dobitnie, że coś jest nie tak. Oglądam film o geniuszu. Historię fantastyczną o człowieku, który samotnie przebija horyzont dotychczas zakreślony dla wiedzy ludzkiej ponosząc tego wysoki koszt, etc, etc... Wczuwam się w tę historię i całkiem mi się ona podoba i nagle... WOW. Okazuje się, że trzeba było historyjkę podać tak, żeby amerykański nastolatek miał prościej. Przykro mi - mój w miarę komfortowy odbiór fikcji nagle zostaje zakłócony. Jak oglądam film o turbodoładowanym nowoczesnym Mozarcie, to nie przełknę w tej opowieści wmawiania mi, że z osłupieniem musi on odkryć istnienie koła kwintowego. Przykro mi.
No i o taką wypowiedź mi chodziło, którą udowodniłeś, że Twoja ocena nie jest pusta i efekciarska, a wynika z wysoko postawionej poprzeczki.
Wracając do filmu - nie są to sprawy, z którymi się nie zgadzam ale mi po prostu nie rzuciły się w oczy i uszy. Jednak starając się usprawiedliwić swoją ocenę - "Pi" obejrzałem pierwszy raz podczas maratonu filmowego ENEMEF w 2003 roku. Był to ostatni film tego maratonu a zarazem pierwszy film Aronfoskiego jaki widziałem. Mimo, że ok 4 nad ranem miałem prawo być zmarnowany to od początku oglądałem go z zapartym tchem - przede wszystkim dzięki niespotykanej formie - niespotykanej we współczesnym kinie, stylizacji, muzyce wwiercającej się w umysł od pierwszych scen, kompletnie zaburzonej narracji i konstrukcji która mimo wszystko była bardzo przystępna dla mojego umysłu zmęczonego powielanym schematem fabularnym dzisiejszego kina, a również pomysłowi, który nie był aż tak bardzo nieprawdopodobny. Generalnie coraz mniej powstaje filmów (i nie chodzi mi w tym momencie o kino niszowe), które są w stanie mnie zaciekawić, przebić się miałką fabułą, idiotycznymi dialogami itp itd. Wszystko opiera się na tym samym schemacie - ma się wrażenie, że za każdym razem ogląda się ten sam film, nawet aktorzy rzadko się zmieniają.. Za to "Pi" był inny - zburzył całkowicie ten nudny poprawny obyczajowo i strukturalnie obraz, zaciekawił mnie i zostawił ślad, pobudził do myślenia:D
No bo miałkie wszystko w koło ostatnio. Też cierpię. Sprawdź może "Taxidermię", jeśli masz wytrzymały żołądek, albo "Braci Karamazow" Zelenki. Z ostatnio obejrzanych te mnie faktycznie osłupiły na zasadzie takiej, że mogłem sobie powiedzieć: "OK... jeszcze ktoś potrafi mnie wstrząsnąć, albo choć zaskoczyć".
Bracia Karamazow wyglądają ciekawie szczególnie, że dawno temu miałem zamiar dobrać się do książki. Ja ze swojej strony mogę polecić http://www.filmweb.pl/Blizej z ostatnio powstałych, szerzej znanych filmów.